Who
are you?
You're
looking like a stranger
Obracam
w dłoniach starą książkę i otwieram
delikatnie, przeczesując pożółkłe stronnice w poszukiwaniu karty książki. Kiedy
trafiam na właściwe miejsce, kartkę przytrzymując palcem wskazującym i
środkowym, wyciągam to, czego szukałem. Szybkim ruchem spinam ją z identyfikatorem
członkini biblioteki i uśmiecham się do niej ciepło.
- Proszę bardzo - mówię, podając jej
lekturę. Wyciąga po nią dłoń, a kiedy nasze palce stykają się przypadkiem,
natychmiast oblewa się szkarłatnym rumieńcem. Chowa ją pospiesznie do torby i
zerka na mnie raz jeszcze.
Ma około siedemnastu lat, burzę
czarnych loków okalających jej twarz i zielone oczy. Płoszy się za każdym
razem, gdy na nią spojrzę. Tarmosi w dłoniach reklamówkę, kierując się do
wyjścia.
- Dziękuję, dowidzenia - rzucam
jeszcze i opieram się dłońmi o blat biurka. Dziewczę trzaska niechcący drzwiami
i odpowiada mi cisza. Spoglądam przez witrynę, jak pędzi chodnikiem, potykając
się o własne nogi.
Dziwna osoba, doprawdy. Może
uznałbym ją za uroczą, gdyby inne osoby jej płci interesowałyby mnie chociaż
minimalnie.
Zaciskam usta i spoglądam na swoje
dłonie. Wstyd się przyznać, ale rzeczywiście ogarnia mnie to dziwaczne uczucie
pustki, kiedy w pobliżu nie ma Harry'ego. Jakbym chciał odezwać się do kogoś,
ale nie mam do kogo, mimo faktu, że wcale nie rozmawiamy wiele. Zamykam oczy,
chcąc zablokować te myśli, bo fakt, że jestem znudzony wpływa na logiczne
myślenie. Koncentruję się, próbując skupić się na czymś, poza osobliwym
urokiem, jaki wydziela mój nieobecny współpracownik.
Nastają ciche kroki i kiedy obracam
się, dostrzegam Nicka, który przechadza się po bibliotece, zaglądając w jakieś
papiery i nerwowo marszcząc czoło. W drugiej dłoni trzyma telefon i za każdym
razem, gdy na niego spogląda odnoszę wrażenie, jakby chciał rzucić nim o
ścianę. Ze wstrętem odkłada kartki na stół i opada na krzesło naprzeciw mnie,
chowając twarz w dłoniach.
Dotykam jego ramienia.
- Wszystko w
porządku? - pytam cicho, bojąc się, że zaraz wybuchnie. Powoli podnosi oczy, a
ja wśród płynnego brązu złączonego z domieszką zieleni dostrzegam niepewność i
udręczenie.
- Właśnie odebrałem skargę klienta -
mówi - Tomas znów przyszedł do pracy pijany.
Spoglądam na
niego oszołomiony.
-
Przeglądałem właśnie papiery i wychodzi na to, że nie mam dla niego zastępcy.
Od jutra będę musiał przenieść tam Harry'ego.
Na wspomnienie o chłopaku,
natychmiast wyobrażam sobie jego oblicze. Od włosów, poprzez kontury twarzy,
tors, nogi aż po krańce stóp. W mej wyobraźni stoi przede mną jak żywy. Czy
mógłby zostać mi odebrany?
Czuję jak krew odpływa mi z twarzy,
i narasta panika. Mętlik w mej głowie kumuluje się, ucisk w żołądku pogłębia.
Znów widzę przed oczyma znajomy obraz - siebie samego. Siebie samego samotnego
wśród stosów książek. Nie zdawałem sobie sprawy z obecności tego uczucia,
dopóki nie poznałem jak kusząca może być obecność drugiej osoby.
- Nie rób
tego - szepnąłem cichutko i rozpaczliwie, bardziej sam do siebie, a niżeli do
niego.
Spogląda na mnie gwałtownie.
Odgarnia włosy z czoła i spogląda na mnie przenikliwie.
- Co
powiedziałeś? - pyta, mrużąc oczy.
Przełykam ślinę i mrugam nerwowo,
czując gorące łzy pod powiekami. Biorę kawałek owsianego ciasteczka ze stolika
i wzruszam ramionami. Za wszelką cenę próbuję dodać swej wypowiedzi jak
największej nonszalancji.
- Mam na
myśli - zaczynam, odgryzając kawałek - że biblioteka rozrosła się już na tyle,
że sam nie dam sobie rady. Sam zresztą widziałeś, ilu dzisiaj przyszło
czytelników. Z ledwością nadążałem w wydawaniu książek, a inni niecierpliwili
się już w kolejce. To stanowisko - wskazuję palcem biurko stojące naprzeciw
mojego - nie może pozostać puste.
Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę,
próbując wyczytać cokolwiek z mojej twarzy. Nick jest inteligentny. Czasem
nawet za bardzo. Kręci więc głową, nie dając się zwieść moim słowom.
- Louis,
dlaczego tak bardzo zależy ci na tym,
żeby tu został?
Wpycham sobie do ust kolejne
ciasteczko, dając sobie trochę czasu do namysłu nad odpowiedzią. Jednak kiedy
zaczynam formować jakąś myśl, kręci głową.
- Wiesz co?
Nie odpowiadaj. Po prostu nic nie mów - wstaje i pokonuje dzielącą nas
odległość. Kiedy już jego twarz znajduje się kilkanaście centymetrów od mojej,
dostrzegam lekkie zmarszczki, pojawiające się na jego czole, kiedy się
denerwuje. W oczach lśni determinacja i pewność siebie. Przelotny smutek
wyparowuje tak nagle, jak tylko się pojawił.
I nagle dociera do mnie prawda.
To był sprawdzian. I właśnie go
oblałem. Przypadkowo zupełnie obnażyłem się przed szefem, ukazując mu pewną
zależność od jego chłopaka, która narodziła się we mnie bez mojej zgody.
- Widzę więcej, niż myślisz - syczy
jadowitym głosem - Jeżeli mi go zabierzesz, pożegnasz się z tą pracą bardzo
szybko.
Potrząsam głową.
- Zabiorę? A
czy Harry to zabawka? Nie. Ale i nie musisz się obawiać, Nick. Nie mam zamiaru
odebrać ci twojego chłopaka.
Strach wdziera się niczym wielka, głodna
bestia we wszystkie moje stawy i każdy cal skóry. Mięśnie rozluźniają się,
jakby już nigdy miały się nie napiąć. Odrywa palce od mojego nadgarstka.
Przyglądając się czerwonym śladom na przegubie, zdaję sobie sprawę jak mocno
mnie trzymał. Zaciskam zęby, żeby nie jęknąć żałośnie.
Przymykam na chwilę oczy i zdaję
sobie sprawę, czego tak naprawdę się lękam. Lękam się utraty Harry'ego.
Widzę na jego twarzy obrzydzenie.
Czuję się nagi, osaczony. Czyta ze mnie jak z otwartej księgi, a ja mu na to
pozwalam. Lustruje mnie wzrokiem, tworząc w głowie obrzydliwe dla siebie
obrazy.
Zależy mi. To fakt. Zależy, choć nie
powinno. Jednak wściekłość Grimmy'ego jest w pewnym sensie nieuzasadniona.
Harry trochę ze mną flirtował, ale przecież nic nie zaszło. Może jestem idiotą,
ale na pewno nie jestem na tyle głupi, by pozwalać na cokolwiek chłopakowi
szefa. Potrzebuję pracy i potrzebuję pieniędzy. Nie mogę tego zaprzepaścić.
Harry i ja czasem po prostu trochę rozmawiamy, a ja z każdą chwilą dostrzegam w
nim innego człowieka. Powierzchownie wydaje się być pewny siebie i
nonszalancki, ale w głębi to czuły i szarmancki chłopak, prawda? Nie sądzę, że
dla mnie byłby w stanie zostawić Nicka. Nie potrafiłby patrzeć na jego
cierpienie.
- Zostanie tu - mówi, a mnie zalewa
fala ulgi - a ty lepiej poszukaj kogoś na zastępstwo za Tomasa. A teraz skocz
się dla mnie po kawę.
Kiwam głową i wdziewam na siebie
kurtkę, gorączkowo zapinając guziki. Nagle, zatrzymuję się wpół kroku, a w
mojej głowie rodzi się genialna myśl.
- Mój kumpel
jest bezrobotny. Myślę, że poradziłby sobie w tej pracy doskonale! - wypalam,
obserwując reakcję szefa. Pociera chwilę brodę kciukiem oraz palcem
wskazującym. Po chwili wydaje lekkie skinienie głowy, co odbieram jako
przyzwolenie. Zapisuję więc na kartce prędko numer Niall'a i jego nazwisko. Bierze
ją w dłoń, odczytuje napis i zerknąwszy na mnie po raz ostatni, odchodzi,
wyciągając z kieszeni telefon komórkowy.
Ciepłą dłonią dotykam chłodnej,
drewnianej klamki. Moja ręka ślizga się po wytartej strukturze, gdy naciskam ją.
Uchylam drzwi, a lekki wiatr bucha prosto na mą twarz, mierzwiąc mi włosy. Kosmyki
wyginają się w różne strony. Przygładzam je dłonią i wdycham czyste powietrze
nosem.
Mróz powoli ustępuje miejsca
wiośnie. Nie szczypie już w nos, nie wdziera się pod kołnierzyk, nie szuka
schronienia pod ubraniem. Najwyższa pora. Ludzie zrzucają rękawiczki i zimowe
czapki, z nadzieją wypatrując wiosny, naszej najsuchszej pory roku. Śnieg, mimo
że pojawia się w Anglii tak rzadko, już dawno znudził się, jak i znudził się
biały puch, przykrywający firmament przez całą dobę. Spoglądamy w niebo,
doszukując się błękitnych płatów i wypatrując promieni słońca.
Zamykanie drzwi przerywa mi cichy,
choć zirytowany głos przełożonego:
- Spraw, by
dawny Louis wrócił. Louis zakochany w książkach, a nie w moim chłopaku.
Zwężam usta w wąską linię i
wychodzę, nie odwracając się nawet w jego kierunku.
* * *
Zakochany?
Nie. Zdecydowanie nie. Zauroczony - to lepsze słowo. Niemal każdego dnia
przychodzę do pracy, rozbieram się, siadam przy biurku i spoglądam w okno. I
patrzę, oczekując jego nadejścia. Oczekując chwili, w której przekroczy próg,
otrzepie włosy z unoszącej się w powietrzu wilgoci i uśmiechnie się do mnie
zawadiacko. Zasiądzie przy biurku na przeciwko, a ja, pogrążony w lekturze,
będę udawał, że jego wzrok pali niczym rozżarzone łuczywo.
Ale to nie jest miłość.
Chłodne powietrze chłosta moje
policzki i szczypie krańce moich uszu, przypominając mi, że wiosna, mimo
wszystko jeszcze się nie zaczęła. Moja czapka jest upchana w kieszeni mojego
płaszcza. Przeglądam wzrokiem ulicę i schodzę ze schodków biblioteki, starając
się wyglądać tak nonszalancko, jak wyglądam.
Drepczę, aż docieram do wyludnionego
przejścia dla pieszych i zatrzymuję się, momentalnie olśniony jasnym
pomarańczem słońca przebijającego poprzez grubą warstwę chmur. Miasto jest
puste, ludzie są w pracy. Gałęzie drzew pozostają nagie, lekko szarawe Ten
surowy krajobraz wydaje się oddalony o lata świetlne od małej, ciepłej biblioteki,
z jej pocieszającymi zapachami sygnalizującymi łatwą codzienność. Od miejsca, do
którego powinienem należeć. Gdzie powinienem chcieć być. Do miejsca, które
zawsze uważałem za swój dom, do książek, które służyły mi jako przyjaciółki.
Mój szef potrafił walczyć o swoje. Kiedy mu na czymś zależało, pozostawał
nieugięty, aż tego nie osiągnął. Martwi mnie fakt, że to mnie uznał jako przeszkodę
w drodze do szczęścia.
Praca ciągle pozostaje
najważniejszym aspektem mojego życia, więc nie pozwolę sobie na jej utratę. Powinienem
przestać zwracać uwagę na wszelkie wdzięki, jakie roztaczał wokół siebie
Styles. Powinienem. Ale czy będę w stanie?
Czas pokaże.
Kupuję Espresso dla Nicka i Latte
dla siebie, jak za dawnych czasów, gdy, jako przyjaciele siadywaliśmy wspólnie
i oprawialiśmy nowo zakupione książki w przezroczystą folię.
Płacę drobnymi monetami i uśmiecham
się do sprzedawcy. Odwracam się na pięcie i pozostawiam budkę z kawą w tyle, za
sobą.
Moje myśli szybko zostają przerwane
przez dźwięk drewnianych obcasów stukających o chodnik. Zapach drogich perfum dosięgnął
mnie sekundę zanim podnoszę oczy, by ujrzeć Harry'ego Stylesa, zderzającego się
ze mną przypadkiem.
Wylewam trochę kawy i klnę pod
nosem, wycierając zabrudzony but o kupkę śniegu. Chłopak rzuca krótkie:
"przepraszam" i już ma zamiar mnie wyminąć, gdy przypadkiem,
szmaragdowe spojrzenie pada na moją twarz i zdaje sobie sprawę, na kogo właśnie
wpadł. Wyraz jego twarzy zmienia się natychmiast. Z lekkiego zdenerwowania i
trwogi przechodzi momentalnie w szeroki, promienny uśmiech.
- Louis!
- Chory w
łóżku, co? - mój głos jest lodowaty. Zbijam go z tropu. Bada przez chwilę wyraz mojej twarzy. Otwiera usta, chcąc coś powiedzieć, ale widząc mój upór, zaraz je
zamyka.
Po chwili uśmiecha się do mnie czule, w jakiś sposób zmniejszając wielkość mojego gniewu.
Po chwili uśmiecha się do mnie czule, w jakiś sposób zmniejszając wielkość mojego gniewu.
- Okłamujesz
swojego chłopaka.
Patrzy na mnie jeszcze przez chwilę,
a kiedy odzywa się, jego głos brzmi niesamowicie ostro:
- Wiesz, to
nie jest chyba twoja sprawa.
Otwieram szeroko oczy. To
rzeczywiście nie moja sprawa, ale czuję się, jakby chłopak spoliczkował mnie.
Kiwam głową, chociaż cząstka mnie ciągle ma nadzieję, że wcale tego nie
powiedział.
Następuje krótka cisza, która daje
mi wystarczająco dużo czasu, by zauważyć konsternację w jego głosie, która daje
mi wyraźnie do zrozumienia, że mimo rzędu zębów, które tak pilnie cały czas
prezentuje, nie jest zadowolony z faktu, że mnie spotkał. Wiem coś, czego nie
wie Nick - już po raz drugi. Przyłapałem go na oszustwie, a teraz wyjawienie
prawdy zależy już tylko od mojej woli.
- Zrozumiałem - rzucam i obracam się
na pięcie. Stawiam długie i pewne kroki, a wewnątrz mnie syczy furia. Nie
wiedzieć czemu, zachowuję się jak zraniona nastolatka. Patrzę pod nogi,
starając się uparcie ignorować Harry'ego, który próbuje mnie dogonić, wołając
moje imię.
- Louis,
zaczekaj! - jęczy.
Przystaję tak nagle, że chłopak po
raz kolejny zderza się ze mną, tym razem od tyłu. Wylewam kolejną porcję kawy,
która parzy moje dłonie.
- Daj,
potrzymam - słyszę jego ochrypły głos, gdy zjawia się tuż przede mną. Obserwuję
go nieufnie, by po chwili przekazać mu kubeczki. Dłonie za bardzo mnie pieką.
Wyciągam chusteczkę higieniczną z kieszeni płaszcza i wycieram nią ręce, a
następnie kubeczki z kawą. Kiedy to czynię, moje palce na moment ocierają się o
dłonie Curly'ego, które okazują się być wyjątkowo zimne. Zamieram na chwilę i
podnoszę wzrok, co w tej samej chwili czyni i on. Wpatrujemy się w siebie
wzajemnie przez kilka sekund. Samo jego spojrzenie dosłownie mnie paraliżuje.
Moja broda drga w dół na dźwięk jego
głosu, który dostatecznie dobrze wyrywa mnie z narastającego obłędu.
- Nie mów nic
Nickowi, proszę.
- N-nie wiem,
czy to zrobię - jąkam się.
Dostrzegam, jak nozdrza chłopaka
rozszerzają się, a brwi ściągają bliżej oczu, ale nic nie mówi - już wie, że
kłamię.
Nie byłbym w stanie naskarżyć na
niego, choć to byłoby mi na pewno na rękę, bo zasiałoby ziarenko zwątpienia w
ich związek.
Zabieram kawę i wymijam go.
Nie odzywa się, ale to jest w
porządku. W kółko i w kółko zastanawiam się, dlaczego ta rozmowa wydawała się
taka niezręczna i czemu to, co chcę wiedzieć, nie zostało wypowiedziane.
Powinienem był wyperswadować u niego przeprosiny. Ale jednocześnie, za co
miałby przepraszać?
Wzdycham ciężko.
Powracam do biblioteki, co ogłasza
dźwięk dzwonka, który odzywa się w momencie, w którym otwieram drzwi.
- Wylałeś -
oświadcza szef rozbawionym tonem. Cała jego złość wyparowała.
-
Przepraszam. Jakiś kretyn wpadł na
mnie na ulicy - odpowiadam, usilnie akcentując trzecie słowo.
Przez witrynę dostrzegam jeszcze
Harry'ego, który posławszy mi ostatnie, błagalne spojrzenie, znika w tłumie.
* * *
Uśmiecham się do stosów książek,
leżących na wystawie. Setki tysięcy stron, które nigdy nie były odwracane,
czekając na mnie. Półki z ciepłego, jasnego drewna, wyłożone grzbietami każdego
koloru. Polecane tytuły ułożone na nich, błyszczące okładki odbijające światło
w moją stronę.
Przekręcam mosiężny kluczyk. Kiedy przełożony
znów musiał wyjść wcześniej i zostałem sam, znów poczułem się jak w domu.
Samotność nie była odczuwalna tak bardzo i mógłbym trwać tak przez całą
wieczność.
Ale teraz dzień pracy kończy się i
mogę wrócić do domu.
- Lou.
Jego głos jest miękki. Nie muszę
odwracać się, by wiedzieć, kto za mną stoi. Czuję trzepotanie w klatce
piersiowej.
- Lou,
przepraszam, że tak cię potraktowałem. Przyszedłem tu, żeby zaprosić cię na
wieczór. Usiądziemy gdzieś spokojnie i wszystko ci wytłumaczę. Naprawdę. Odpowiem
na każde twoje pytanie - słowa wypływają potokiem z jego ust.
Odwracam się ku niemu. Kiwam głową.
- To znaczy,
że się zgadzasz? - nadzieja, z jaką przemawia jest jak miód dla uszu.
Ponownie kiwam głową, a on obdarza
mnie najpiękniejszym ze wszystkich uśmiechów. Pospiesznie wsuwa dłoń pod moje
ramię.
- A teraz
pójdziemy na ciastko, zgoda? Zgłodniałem.
I po prostu prowadzi mnie do
cukierni, a ja nie opieram się, chociaż wiem, że nic dobrego z tego nie
wyniknie.
A kiedy przechodzimy przez ulicę w
miejscu niedozwolonym i rozglądam się, by sprawdzić, czy aby nie jedzie żaden
samochód, dostrzegam go.
Jest tam.
Oparty o latarnię, z dłońmi w
kieszeniach patrzy na mnie ciemnooki chłopak z przystanku. A jego wzrok
wywierca dziurę w moim brzuchu.
_________________
Cześć, promyczki! Wiem, wiem, wiem, długo mnie nie było, przepraszam. Ale miałam tyle roboty w szkole, że nie wyrabiałam. Ledwo znalazłam chwilę, żeby rozdział wrzucić. Kolejne dni też nie przedstawiają się zbyt dobrze, więc nie bardzo wiem, kiedy dodam rozdział czwarty. Ale pojawi się!
Pozdrawiam cieplutko!